„Co nas nie zabije to nas wzmocni” ?

Długą przerwę miałam jeśli chodzi o bloga. Długą przerwę, jeśli chodzi o tzw. „życie”.

Ten wpis będzie inny niż wszystkie. I nie pasujący zupełnie do tego bloga. Ale pasujący do mnie obecnie, więc powstać musi, choć zapewne duża część odbiorców tego bloga postuka się w czoło zadając sobie pytanie : „a co to ma wspólnego z perfumami” ? A ja z czystym sumieniem mogę na to pytanie odpowiedzieć. Nic. Nie ma NIC wspólnego. Ale ma wiele wspólnego z życiem.

Już kilka razy wspominałam na tym blogu fakt, że posiadanie pasji pomaga w trudnych chwilach. Pomaga zmniejszyć cierpienie, pomaga znaleźć w sobie siłę do walki z przeciwnościami losu.

Byłam w błędzie. Może pomóc w chwilach smutku, w sytuacjach, kiedy życie dokopie. Ale w zmaganiu się z cierpieniem nie pomoże żadna pasja.I nie pomoże, kiedy życie powala nas na kolana.

„Co nas nie zabije to nas wzmocni”. Powiedzenie , którego autorem jest Friedrich Nietzsche osiągnęło popularność i widywałam je nawet w formie… tatuaży. Czy wynikało z głębokich przemyśleń ? Moim zdaniem nie. Zapewne miało wzmocnić w nas przekonanie, że przeciwności losu kształtują charakter i możemy stać się silniejsi psychicznie. Zapewne tak. Ale DO CZASU. Od pewnego momentu zacznają już zabijać, jeśli nie od razu to powoli i systematycznie, aż w końcu zabiją. W ten czy inny sposób, bezpośrednio lub pośrednio.

Jedyną szansą jest posiadanie przy sobie kogoś, kto nas wspiera, kto nas podnosi, gdy zaczynamy upadać. Kogoś, kto będzie stał przy nas jak mur, którego nic nie przewróci. Ale gdy tego kogoś nie ma…. Albo jeszcze gorzej – gdy ten ktoś zadaje nam ostateczny cios…

Na początku swojej drogi życiowej każdy z nas ma nadzieje i marzenia. Nawet jak pójdzie coś nie tak, to wiemy, że mamy przed sobą jeszcze dużo czasu, żeby do spełnienia marzeń dążyć. A co wtedy, kiedy mamy za sobą już kilka dekad ? … Bo upływu czasu nie zatrzyma nikt.

Rok 2020. Rok , który zapoczątkował serię dramatów w moim życiu. I moje życie zaczęło się dzielić na to „przed 2020 rokiem” i „po 2020 roku”.

To tak jakby życie było długą drogą, czasem prostą, czasem pełną zakrętów, po której jedziesz najlepiej jak potrafisz. Dla mnie ta droga w 2020 zakończyła się nagle urwiskiem. I cały czas spadam w dół nie mając czego chwycić się po drodze. Czasem z tego urwiska wystają jakieś gałęzie, ale szybko łamią się pod naporem siły spadania. Jeśli nie złapię szybko jakiejś mocnej gałęzi to roztrzaskam się na drobne kawałki. Bo kiedy spadamy z urwiska na samym dole czeka tylko śmierć. Chyba że czegoś po drodze się chwycimy…

„Co nas nie zabije to nas wzmocni” ?

W połowie 2020 roku okazało się, że moj najukochańszy kot (z trzech przygarniętych, które mieliśmy) jest chory na raka. Dla jednych ludzi kot czy pies to tylko zwierzę. Dla nas – członek rodziny. Myślałam , że to dramat, bo nie potrafiłam przewidzieć przyszłości… Walczylismy o jego życie nieco ponad 2 miesiące. Jak można się domyśleć walkę przegraliśmy. Ale to był dopiero początek…

Miesiąc po jego śmierci okazało się, że drugi kot ma raka. Walka zaczęła się od nowa, choć nie wyglądała tak dramatycznie jak w pierwszym przypadku..

I kiedy myślałam, że naprawdę dużo mnie spotyka, 4 miesiące później okazało się, że moja Mama ma raka. To była prawdziwa jazda autostradą bez trzymanki. Rak trzustki – jedyny rak, którego wykrycie to od razu ponad 90% szansy na przeżycie max. 6 miesięcy. Mama zmarła po 2 miesiącach od diagnozy. Nawet nie zaczęto jej leczyć. Zmarłą w niewyobrażalnych mękach, a mnie przy jej łóżku w szpitalu wtedy nie było.

Równo 12 godzin przed jej śmiercią rozmawiałam z nią przez telefon. Powiedziałam ; „Mamo, walcz!”. A ona odpowiedziała : „Będę, dopóki będę mogła”. Tą krótką rozmowę zapamiętam do końca życia.

12 godzin później umarła.

3 miesiące później zmarł drugi kot.

Ze śmiercią Mamy zawalił się cały mój „bezpieczny” w miarę świat. Nigdy nie miałam w życiu łatwo, ale zawsze była Ona. Matka, powierniczka, przyjaciółka. 3 w 1. Nie była idealna, ale była wyjątkowa.

I wtedy coś we mnie się zatrzymało. Jakbym zawisła w jakiejś próżni. Jakby świat się zatrzymał. Życie biegło dalej, czas też nie stał w miejscu. Ale ja stanęłam i nie byłam w stanie nic z tym zrobić. Jakbym nogi miała zalane betonem. Kolejni lekarze mówili, że mam silną depresję, ale nie decydowałam się na leczenie bo miałam już z tym doświadczenia z przeszłości. Skutki uboczne stosowanej chemii przewyższaly efekty jej stosowania.

Nie miałam żadnego oparcia. Najbliższy mi człowiek, mąż, nie widział tego wszystkiego, albo po prostu nie chciał widzieć. Zmienił pracę, budował dom, na który się wcześniej zdecydowaliśmy. Ciągle nie było go w domu. Więc nie widział mojej niewiarygodnej rozpaczy, nie widział jak poczucie beznadziei wyłącza mnie z życia. A może widzieć nie chciał… Bo może tak łatwiej…A już na pewno wygodniej…

Przez 17 lat starałam się być w związku podporą, tym murem, o który zawsze może się oprzeć. Może w drobnych kwestiach sie nie sprawdzałam, bo nikt ideałem nie jest. Ale w kwestiach istotnych stawałam się podobna do lwicy broniącej swoich dzieci. Ja zaś od 2020 roku podpory nie miałam żadnej. Nie tylko nie miałam muru, o który mogłabym sie oprzeć. Nie miałam nawet płota. Nagle poczułam, jakbym była sama.

Stanął nowy dom. Pomyślałam, że może to być taki symboliczny punkt – zaczęcie wszystkiego od nowa. Zaczęłam na nowo robić plany na przyszłość. I tą bliższą i tą dalszą. Znalazłam wreszcie swoją „gałąź”, której chciałam się chwycić. Był to mój związek. Związek z kimś, kto też nie był ideałem, ale związek uznawany przeze mnie nieustannie za wyjątkowy. Mimo wszystko.

Przeprowadzka do nowego domu była wyzwaniem, ale starałam się mu podołać. Powoli odbudowywała się we mnie nadzieja, że jednak nie spadnę na dno urwiska. Widzę przecież przed sobą swoją gałąź…

Miesiąc później zostałam poinformowana o rozwodzie. Poinformowana. Tak po prostu.

W najgorszych scenariuszach nie brałam pod uwage takiego zakończenia. I takiego piekła na ziemi, jakie zgotował mi przez kilka kolejnych miesięcy najbliższy mi (teoretycznie) człowiek. Piekła, jakiego w życiu bym się z tej strony nie spodziewała.

Są związki, które na bazie przeżytych tragedii stają się mocniejsze. I są takie związki, które się na ich bazie rozsypują.

Są ludzie, którzy walczą o swój związek, a są tacy, którzy wolą sobie zafundować nowy. Bo to łatwiej. Dużo łatwiej.

„Co nas nie zabije to nas wzmocni”. Czy aby na pewno Panie Nietzsche ?

Największa gałąź, jaka rosła na stoku urwiska złamała się jak patyk, a jej ostre końcówki poraniły mnie do krwi. Więc spadam dalej na dno urwiska zastanawiając sie tylko, czy po drodze wykrwawię się zanim się rozbiję.

Wspominałam kilka razy, jak to pasja pomaga w trudnych chwilach. Tak, w trudnych chwilach tak. Ale nie w tragediach.

Więc tych, którzy zaglądali wcześniej na mojego bloga i zauważyli ten brak wpisów od dlugiego czasu – przepraszam. Ale chyba jestem usprawiedliwiona…

A Pan, Panie Nietzsche, raczej się mylił…

CREED czyli jak powstaje historia marki

CREED…

Stary Dom Perfumeryjny, ekskluzywna marka niszowa, perfumy bardzo drogie jak na obecne czasy… Cena rynkowa butelki perfum o poj. 75 ml to wydatek powyżej 1000 pln.

Mało kto z wielbicieli perfum nigdy o niej nie słyszał, choć zapewne niewielu ma ich perfumy w swojej kolekcji.

Marka, której historia zaczęła się w latach 50. XVIII wieku.

Ale czy na pewno ? 🙂

Uznawana jest za „najbardziej tajemniczą firmę perfumeryjną na świecie!”. Marka rodzinna, wg informacji w rękach kolejnego pokolenia od czterech wieków.

Powtórzę … Ale czy aby na pewno ? 🙂

O historii marki dowiadujemy się z ich strony internetowej i z wywiadów udzielanych w mediach.

Jednakże jakiś czas temu dociekliwi dziennikarze postanowili sprawdzić wiarygodność podawanych przez właścicieli marki informacji. I zamiast zapachu w otoczeniu marki zaczął pojawiać się (delikatnie mówiąc) smrodek…

Nie można znaleźć żadnych informacji w mediach o marce przed latami 70. I to XX wieku. Jakby jej nie było.

Co więcej, nie można w niczyjej kolekcji ani też na jakichkolwiek aukcjach znaleźć flakonów… sprzed lat 70. XX wieku. 🙂

Postanawiając podrążyć temat sama też szukałam flakonów „vintage”, no bo skoro marka istnieje ponad 200 lat i ponad 200 lat produkuje to powinno się coś na rynku utrzymać. Jeśli są dostępne na rynku flakony Prince Matchabelli sprzed 100 lat, czy nawet Guerlain lub Chanel z lat 40 czy 50, to dlaczego nikt nigdy nie znalazł jakiegokolwiek flakonu perfum marki Creed wcześniejszego niż lata 70 XX w ?

Dlaczego ani razu przed rokiem 1970 nie wspomniano nigdzie w ogóle o takiej marce ? Bo prawdopodobnie nie istniała 🙂

Faktem jest, że perfumy Creed pokazały się na rynku dopiero w … 1970 roku. Marka twierdzi, że to dlatego, że wcześniej jej zapachy były „utajnione” bo produkowane były jedynie dla „wyjątkowych osób”. Do mnie takie wyjaśnienie zwyczajnie nie trafia 🙂

Pierwszy butik marki Creed został również otwarty w 1970.

Wiele faktów wskazuje na to, że ​​osławiona historia Creed jest wyłącznie przesadzonym chwytem marketingowym 🙂 Ot, dodali sobie 263 lata w historii. Bo dodanie sobie przy logo liczby 1760 o niczym nie świadczy.

A z czego wynika ich cena ? Wiele firm wykorzystuje fakt, że klienci często uważają, że droższy produkt również musi być wysokiej jakości. Wykorzystuje to również marka Creed.

Cena wraz z fikcyjną najprawdopodobniej historią firmy sprawia, że zapachy marki uważane są za luksusowe i wyjątkowe.

A jak jest naprawdę ?

Myślę, że wiedzą to wyłącznie właściciele marki.

Ja rozumiem, że „reklama jest dźwignią handlu”, ale wszystko ma swoje granice.

Ja osobiście usuwam zapachy marki Creed z listy swoich „chciejstw”. Dla zasady 🙂

Wigilia i Boże Narodzenie 2022

Wszystkim, którzy odwiedzają mój Blog chciałabym życzyć wszystkiego najlepszego z okazji nadchodzących Świąt…

To wyjątkowy czas.

Poświęcony Rodzinie, bliskim, osobom kochanym i dla nas ważnym. Czas ciężki dla ludzi samotnych, szczególnie dla tych, którzy niedawno stracili ważną dla siebie osobę…

Ostatnie 2-3 lata były dla większośći z nas trudniejsze – pandemia, odosobnienie, ciężka sytuacja rynkowa, inflacja…Wielu z nas straciło bliskich, wielu z nas straciło pracę, wielu straciło swoje mniejsze czy większe biznesy.

Wielu z nas przewartościowało swoje życie, ale też wielu niczego się nie nauczyło.

Życzę Wam, żebyście niezależnie od sytuacji życiowej, w której się znajdujecie, spędzili ten czas w atmosferze spokoju, pogody ducha i życzliwości, którą odczujecie lub którą obdarzycie innych…I żebyście zawsze pamiętali, że najważniejsze jest zdrowie i miłość

I oby Rok, który się zbliża, był lepszy niż ten, który się kończy…

Tyle czasu – tyle dramatów…

Miałam długą przerwę na swoim blogu. Gdy go zakładałam mówiłam sobie, że to ważny element mojej pasji. Na tyle ważny, że warto poświęcać mu wiele czasu, żeby rozwijać siebie i osoby zaglądające na ten blog. Bo pasja jest w życiu ważna.

Życie jednak wszystko weryfikuje. Rzeczy ważne stają się nieistotne, rzeczy mało istotne stają się priorytetowe…

Od 1,5 roku moje życie to ciąg wydarzeń, które zabijają radość życia, a pasja staje się nieistotnym jego elementem.

Ale pogrążanie się w cierpieniu nie uszlachetnia, tylko niszczy. Bo niezależnie od tego co nas spotyka, nasze życie toczy się dalej, a to jak będzie wyglądało zależy tylko od nas.

W ciągu ostatniego 1,5 roku straciłam najbliższą osobę, straciłam najukochańsze zwierzęta.

Jak to zniosłam ? Bardzo źle. I nadal bardzo źle znoszę, choć mija czas i powinno być lepiej…

Nie jest.

Może powrót do tego, co cieszyło i pasjonowało pomoże wrócić do normalności.

Wracam do aktywności na blogu.

Dla siebie. I trochę dla tych, którzy tu zaglądają 🙂

Muzeum Perfum w Barcelonie 09.05.2022 cz.I

Niestety nie udało się doprowadzić do mojego wyjazdu do Barcelony, ale mój mąż służbowo do niej pojechał. Nie można było nie wykorzystać takiej okazji i nie zwiedzić Muzeum Perfum.

Muzeum jest prywatne, powstało w 1961 roku i jego głównym celem miało być pokazanie jak zmieniały się na pzrestrzeni dziejów i stron świata opakowania perfum. Z czasem zbiory objęły również same perfumy i to nie tylko stare, ale i te nowsze.

W sumie w Muzeum znajduje się ponad 5 000 eksponatów. Warto coś niecoś z nich pokazać 🙂

To co nie do końca rozumiem w kwestii eksponowania zbiorów, to chaos. I brak opisów, szczególnie jeśli chodzi o butelki na perfumy. Nie wiadomo z jakiego kraju pochodzą, z jakiego okresu (a widać, że niektóre są naprawdę bardzo stare).

Ja bym to nie tak zorganizowała, ale to nie moje Muzeum…. (a szkoda) …

c.d zdjęć niebawem 🙂

Perfumy na miarę czyli jak dokonać właściwego wyboru…

Od jakiegoś czasu nasuwają mi się na myśl kwestie, które tak naprawdę od dawna nie dają mi spokoju…

Dlaczego w rankingach na zapachy „najbardziej seksowne” czy „wzbudzające pożądanie” lub „najlepsze” wciąż pojawiają się te same nazwy i te same marki ? Dlaczego większość osób wybierając dla siebie zapach kieruje się gustem tłumu, lub „rankingami” zamiast własnymi preferencjami i tym co do danej osoby pasuje ?

Ludzie są różni, lubią różne rzeczy, pasują do nich różne rzeczy. Nie jest tak, że „wszystkim” podoba się to samo, „wszyscy” lubią to samo. Więc dlaczego na siłę usiłujemy się upodobnić do reszty ?

Ja nie pijam kawy. Nigdy nie pijałam. Chadzając na spotkania służbowe spotykałam się prawie zawsze z pytaniem „jaką kawę Pani pije”, a nie „napiłaby się Pani kawy albo herbaty” ? Dziękuję nie piję kawy. „Nieeee ???” No, „nie”. Ale przecież „wszyscy” piją kawę.

Nie pijałam też nigdy i nie pijam piwa. Spotkanie w nowym gronie – „jakie piwo pijesz” ? Nie pijam piwa. „Nieee ???” No, „nie”. Ale przecież „wszyscy” piją piwo.

Wszyscy. To znaczy tak naprawdę kto ?

„Cała Polska żyła śmiercią małej Madzi”. „Wszyscy z niecierpliwością oczekują narodzin dziecka królewskiej pary”. „Na ekrany wchodzi od dawna przez wszystkich oczekiwany film”.

Znacie przecież takie tytuły pojawiające się w rożnych konfiguracjach w mediach.

Do czego zmierzam… Do tego, że pozwalamy traktować się jak „masa”. Bezmyślna masa, której trzeba powiedzieć na co czeka, co lubi, co ją denerwuje, a co zachwyca. Masa.

Dotyczy to w takiej samej mierze produktów, po które większość ludzi na rynku sięga.

Na przykład perfum.

Rankingi w mediach oparte są albo na wyobraźni jakiejś pani „redaktor” (albo jaka marka dała pani „redaktor” droższy gift), albo też na tym co jest najczęściej kupowane. … Pierwszy przypadek nie jest jakimś zaskoczeniem czy wyjątkiem, bo większość artykułów w sieci piszą redaktorzy- amatorzy. A jak już prawdziwi dziennikarze, to chałturzący na takiej tematyce. Artykuły powstają na zlecenie, większość tych poświęconych modzie, urodzie czy plotkom z życia „celebrytów” to bełkot. Szybko napisać, szybko wrzucić na stronę, szybko iść dalej. A co z faktami ? A kogo to….

Drugi przypadek to wrzucanie w ranking zapachów, które są najczęściej kupowane, najczęściej reklamowane i o których najczęściej wszyscy słyszeli. Nie tych najlepszych. Bo w XXI wieku nikt nie ma czasu na analizy, dociekanie, pogłębianie wiedzy, szukanie faktów. Bo odbiorcy tych „rankingów” czy „zestawień” też nie mają na to ochoty. I tak nakręca się popyt na zapachy bynajmniej nie „najlepsze”. Tylko na takie, które są rozreklamowane i które wszyscy kojarzą. Wszyscy. Czyli „masa”. Ci co trafiają na taki „ranking” myślą sobie, że to musi być dobre bo tak napisali. Więc lecą i kupują. Co kupują ? A to samo. Sprzedaż rośnie. I koło się zamyka.

Ktoś czytając ten tekst się obruszy . „Nie pachnę jak wszyscy. Kupuję „niszę””. Tylko w dużej ilości przypadków ta „nisza” wcale nie jest taka znowu „niszowa”. Popyt na nią też jest kreowany sztucznie, a opiera się na najprostszej filozofii – ludziom sie wydaje, że jak coś jest drogie to jest dobre. A jak jeszcze przeczytają, że to wyjątkowe zapachy dla wyjątkowych osób to już nic ich nie powstrzyma od zakupu. Nawet sztucznie wywindowana cena.

Dajemy się podpuszczać. Zamiast uruchomić myślenie, to je po prostu wyłączamy.

Ja się zastanawiam, dlaczego ktoś chce pachnieć tak jak większość. Dlaczego ludzie nie chcą pachnieć zapachem, który do nich pasuje, tylko takim, o którym jakaś pani redaktor napisała, że jest świetny i prowadzi w rankingach.

Nie jestem informatykiem. Jak psuje mi się komputer to proszę o pomoc specjalistę. Nie jestem mechanikiem – jak nawala mi samochód szukam rady u specjalisty.

Ale zapach to nie komputer i nie samochód. To emocje, uczucia, wspomnienia, marzenia… Ma do nas pasować, mamy się w nim dobrze czuć, ma NAM się podobać. I nikt inny nie powinien nam tłumaczyć CO ma nam się podobać. Nie ma takiego „specjalisty”. Więc dlaczego przy wyborach zapachu mamy kierować się tym, co napisze jakaś pani „redaktor”, albo co nam poleci „konsultantka” w perfumerii ? Albo – co gorsza – co nam polecą obce osoby w sieci ??? Można lubiąc słodkie zapachy rzucić pytanie jakie są ciekawe słodkie zapachy na rynku. I potraktować odpowiedź jako informację czy luźną sugestię. Ale nie jak WYROCZNIĘ ! Ja chcę pachnieć dla mojego mężczyzny wyjątkowo, rozpoznawalnie. Ciekawie. Nawet, jeśli używam 20 czy 30 zapachów, chcę pachnieć dla niego WYJĄTKOWO….

Damskie zapachy rozreklamowane, wpychane przez konsultantki w perfumeriach, zachwalane w internecie… , przykładowo La Vie Est Belle i Good Girl. W mediach napisano, że są świetne, seksowne, kobiece. To trzeba je mieć. I trzeba nimi pachnieć. No i zamiast pachnieć swojemu mężczyźnie wyjątkowo, pachniemy mu jak Ania z księgowości, Zosia z logistyki, pani Halina z urzędu i ta sympatyczna ekspedientka ze spożywczaka. No i jeszcze ta dziewczyna na przystanku… 🙂 Nie ma tu miejsca na wyjątkowość, nawet w najmniejszym stopniu. Jesteśmy jak „wszystkie”. Nierozpoznawalne, a właściwie rozpoznawalne „na każdym kroku” i „za każdym rogiem”. Masa.

Niedawno trafiłam na ranking damskich zapachów, które najbardziej podobają się facetom. Mój mąż jest facetem. Niezaprzeczalnie. jak mu pokazałam ranking śmiał się chyba z 10 minut. Ale ile dziewczyn czy kobiet po przeczytaniu takiego „rankingu” poleci do perfumerii kupić pierwszą trójkę z listy ? 🙂 Pewnie dużo.

Nawet jak ktoś ma małą wiedzę w tematyce perfum, to chyba wie co mu się podoba. A jak nie wie, to niech przejdzie się parę razy do perfumerii, odgoni od siebie wszystkie „konsultantki” ( bo wyjdzie z La Vie est Belle albo Good Girl pod pachą) i … uruchomi myślenie. To nie boli 🙂

I to nieprawda, że latem trzeba pachnieć cytrusami, do blondynki pasują zapachy kwiatowe, a jak zapach ma być seksowny to musi być słodki, aż zęby cierpną. Nie patrzmy na reklamy, które mają odbiorcę nakłonić do zakupu podsuwając mu różne, pożądane (przez większość) obrazy. Nie słuchajmy „konsultantek”, które namawiają nas na zakup tego na co każą im namawiać. Nie pytajmy obcych ludzi w sieci co mamy kupić i czego mamy używać.

Myślmy. To nie boli.

LVMH czyli jak jeden człowiek wpływa na branżę perfum, szampana, jachtów i innych dóbr luksusowych

Opowiem Wam pewną historię, która zapewne wielu z was nie jest znana, a jeśli już to znajomość ta jest szalenie ogólnikowa.

W roku 1987 w Paryżu spotkało sie kilku Panów, których połączyła jedna wspólna pasja. Pociąg do pieniądza.

Po wielu dyskusjach i organizacyjnych szarpaninach powstał koncern LVMH, mający na celu połączenie wszystkich najbardziej luksusowych marek świata w jednej grupie. Grupie, której założyciele będą tak bogaci, że sami nie będą w stanie policzyć tego co mają.

W styczniu1989 roku na czele grupy stanął biznesmen Bernard Arnault i od tego momentu branża dóbr luksusowych zaczęła swoją przemianę. Jak myślicie, czy na lepsze ? 🙂

Rynek dóbr luksusowych od początku rządził się własnymi zasadami. Marki luksusowe tworzyły luksusowe produkty kierowane do określonej grupy osób. Niezależnie od tego czy były to perfumy, zegarki czy jachty, ich jakość była wyjątkowa, a ich posiadaniem mogli się szczycić nieliczni. Oczywiście kwota wydatkowana na perfumy odbiegała od kwoty wydawanej na jacht, ale tak czy owak produkty luksusowe wymagały albo potężnego majątku albo sporych wyrzeczeń, jeśli było się przeciętnym członkiem społeczeństwa.

Powstanie koncernu LVMH i jego działalność doprowadziły do zmian na rynku. Zmian, które odczuwamy również my, szaraczki środkowoeuropejskiego państwa.

Koncern LVMH skupił się na przejmowaniu najbardziej luksusowych marek świata. Obecnie posiada ich ponad 70, działających w różnych branżach dóbr luksusowych.

Między innymi są to :

Hennessy (koniak)

Dom Perignon (szampan)

Fendi (moda, galanteria skórzana, akcesoria, perfumy)

Givenchy (moda, akcesoria, perfumy, kosmetyki)

Christian Dior (moda, akcesoria, perfumy, kosmetyki)

Kenzo (moda, perfumy, kosmetyki)

Louis Vuitton (moda, akcesoria, perfumy)

Guerlain (perfumy, kosmetyki)

Acqua di Parma (perfumy, kosmetyki)

Bvlgari (biżuteria, perfumy)

TAG Heuer (zegarki)

SEPHORA (dystrybucja selektywna – perfumy, kosmetyki, akcesoria)

Do grona marek znajdujących się w rękach LVMH są też producenci jachtów, luksusowe wydawnictwa czy sieci luksusowych sklepów (jak m.in. Sephora).

Koncern LVMH może poszczycić się największymi w historii przejęciami na rynku dóbr luksusowych.

Jak ma to skutek ? Cóż, jeśli najbardziej luksusowi producenci są w rękach jednego koncernu, to koncern ten dyktuje trendy i dyktuje ceny. Ale najgorsze jest to, że dyktuje poziom jakości. Bo dążeniem koncernu jest maksymalizacja zysków. Prezes Koncernu – Bernard Arnault jest właścicielem 47% jego akcji. Od wielu lat znajduje się w pierwszej 10-ce najbogatszych ludzi świata. W tym roku zajął zaszczytne I miejsce, zyskując tytuł najbogatszego człowieka świata z prywatnym majątkiem (netto) w wysokości … 200 mld euro.

Na tak niebotyczny majątek jednego człowieka pracujemy my wszyscy. I to nie tylko miłośnicy jachtów, brylantów czy szampana. Również my, klienci Sephory czy miłośnicy perfum i kosmetyków (luksusowych marek) zaopatrujący się w nie w innych miejscach niż punkty sieci Sephora. Bo w dzisiejszych czasach i dobie perfumerii internetowych większość z nas stać jednak na perfumy Kenzo, szminkę Diora czy krem Givenchy. Ich zakup wymaga czasem większych czy mniejszych wyrzeczeń, ale nie jest zakupem nieosiągalnym.

Koncern, a tak naprawdę kierujący „nim najbogatszy człowiek świata” nie będzie windował cen w nieskończoność, bo straci wielu klientów. Ale marża musi zostać zachowana. Więc po czym lecimy ? Po jakości.

Na jakości jachtów nie bardzo chyba da się coś zaoszczędzić, na jakości brylantów również. Klienci na te dobra są bardzo bogaci i ich uwadze gorsza jakość nie umknie.

Inaczej ma się sprawa jeśli chodzi o modę, perfumy i kosmetyki. Tu jest szerokie pole do popisu. Wysokie ceny mają dawać ułudę luksusu, ale z luksusem coraz częściej nie mamy tu do czynienia. Za to z miernotą, a i owszem. Marże na luksusowych perfumach i kosmetykach dochodzą do 300 czy nawet 500% (dla finalnego odbiorcy). Ale to koncernowi LVMH za mało.

Pomyśli ktoś, że przesadzam z tymi marżami 🙂 . Nie przesadzam.

Jakiś czas temu miałam znajomych pracujących u oficjalnego dystrybutora marki Christian Dior, dostarczającego produkty marki m.in. do Sephory czy Douglasa. Oczywiście zaopatrywali się u niego również właściciele mniejszych perfumerii luksusowych czy niektórych perfumerii internetowych. Również prywatni handlarze z allegro.

A skąd to wiem ? Bo bywałam na tzw. kiermaszach pracowniczych organizowanych przez dystrybutora. Kiermaszach, na których pracownicy stanowili 25-30 % kupujących. Reszta to byli znajomi pracowników, znajomi znajomych, zaprzyjaźnione firmy.

Jak wyglądały ceny ?

Tonik Christiana Diora 200ml cena dla „pracownika” – 25 PLN. Cena w Sephorze – 150 PLN.

Krem Christiana Diora 50ml cena dla „pracownika” – 120 PLN. Cena w Sephorze – 550 PLN.

Woda perfumowana Miss Dior 50 ml cena dla pracownika – 130 PLN. Cena w Sephorze – 515 PLN.

To ceny, które pamiętam, bo te produkty kupowałam. I dystrybutor sprzedając w tych cenach bynajmniej nie dokładał do interesu.

Ceny rynkowe pewnych produktów są regulowane przez producenta, albo przez jego właściciela. Czyli przez koncern LVMH.

Ceny w perfumeriach internetowych wynikają już tylko z polityki właścicieli perfumerii, którzy nie muszą opierać się na cenach rynkowych. Stąd są o wiele niższe. Nie stąd, że perfumerie te oferują „podróbki”. (Oczywiście produkty oferowane za podejrzanie niskie ceny argumentowane tym, że sprzedający „bierze towar bezpośrednio od producenta” są podróbkami, a sprzedający oszustem wciskającym kit.)

W roku 2004 francuskie media donosiły, że Prezes LVMH jest bardzo zasmucony i zdenerwowany spadkiem obrotów na marce Guerlain. Koncern postanowił przeprowadzić „rewolucję” na produktach marki. Zapewne wtedy zaczęła spadać ich jakość, zaczęto wprowadzać z czasem jednakowe butelki, a kartonowe opakowania są cienkie i niedopracowane. Przecież to logiczne, że im bardziej obniżymy koszty produkcji tym więcej zarobimy na produkcie.

Gdyby milioner kupujący jacht i oblewający ten zakup najsłynniejszym francuskim szampanem miał zastrzeżenia do jakości swojego zakupu, zapewne nie poprzestałby tylko na wyrażeniu niezadowolenia. Tu poziom musi być utrzymany.

Ale kogo w LVMH interesują klienci na perfumy czy kosmetyki ? Mają kupować dzięki akcjom marketingowym i sztucznemu kreowaniu trendów. A że napisy z butelek schodzą ? Że perfumy pachną co najwyżej 3-4 godziny ? Że kartonowe pudełka są cienkie i tłoczenia zastąpiono nadrukiem ? Że serum Diora kosztujące 800 PLN zamknięto w plastikowej butelce z plastikową pipetką, która po kilku użyciach przestaje działać ? A KOGO TO OBCHODZI ?

Zarząd LVMH nie kryje w wypowiedziach, że pewnym problemem stają się dla nich stare marki rodzinne, które nie dają się ani wykupić ani przejąć. Bo te marki nie windują sztucznie cen w celu zaspokojenia aspiracji Zarządu i nie obniżają jakości produktów starając się utrzymać rodzinne tradycje na odpowiednim poziomie.

Hubert Givenchy odszedł z własnej firmy po przejęciu jej przez LVMH. Powiedział, że ten świat stał się „cyrkiem”, a on w „cyrku” występować nie będzie. Dla mnie w tym dniu marka Givenchy straciła swoją pozycję luksusową.

Przestańmy się dziwić, że marki wypuszczają w 90% flankery swoich zapachów umieszczając je w kolejnych takich samych butelkach. Przestańmy się dziwić, że znane nam sprzed lat zapachu są bardziej „płytkie” czy mniej trwałe. Przestańmy się dziwić, że szminka Diora „zjada się” po godzinie, a tusz Givenchy za 140 PLN daje gorszy efekt na rzęsach niż tusz Maybelline za 20 PLN.

Przestańmy sie dziwić. Koncern LVMH robi obroty w bilionach euro, a prywatny majątek osoby stojącej na szczycie koncernu to 200 mld euro.

Te niewiarygodne kwoty to efekt naszych zakupów. Bo każdy z nas składa się na ten majątek ludzi, których interesują wyłącznie pieniądze. I to przeogromne.

Nie dziwmy się temu co się dzieje na rynku dóbr luksusowych, nawet, jeśli stanowimy tylko ułamek procenta klientów na produkty grupy LVMH. Kupując perfumy Kenzo, Givenchy, Loewe czy Diora, lub też używając błyszczyków czy pudru marki Make Up for Ever składamy sie na majątek najbogatszego człowieka świata.

Oczywiście jak nie kupimy tych produktów, to on zapewne nie zbiednieje (za to my się wzbogacimy 🙂 ), ale może bardziej zwracajmy uwagę na to CO kupujemy i GDZIE kupujemy. Bo my nie jesteśmy tak bogaci jak Zarząd LVMH i warto nasze skromne zasoby wydawać w jak najbardziej przemyślany sposób.

Czego sobie i wam życzę 🙂

Perfumerie stacjonarne vs. perfumerie internetowe

Luksusowe perfumerie sieciowe cenami nas nie rozpieszczają, nawet jak organizują swoje standardowe promocje. W perfumeriach niszowych wygląda to jeszcze gorzej.

Większość ludzi zwraca się więc ku perfumeriom internetowym.
Ceny atrakcyjne, szybka dostawa, asortyment często większy niż w perfumeriach stacjonarnych. Oczywiście jak to bywa w sieci, trzeba uważać na oszustów, perfumerie, które potrafią sprzedawać nam podróbki, albo oszukują nieprecyzyjnymi opisami wciskając „odpowiedniki” (czyli, tak naprawdę, też podróbki).

Najbezpieczniej korzystać z oferty dużych, znanych i wielokrotnie opiniowanych perfumerii, najlepiej takich, które istnieją już na rynku co najmniej (!) 3-4 lata. Jeśli jakaś perfumeria nie ma opinii w sieci, lub ma ich niewiele, dla bezpieczeństwa lepiej z jej usług nie korzystać.

Perfumerie niszowe mają nam dać poczucie bycia klientem „luksusowym”, perfumerie sieciowe to samo. jednak prawda wygląda często inaczej, a dla dwóch darmowych próbek i ładnej torebki firmowej można sobie przepłacone zakupy naprawdę darować.

Jeśli to samo co w perfumerii stacjonarnej kosztuje 250,00, w perfumerii internetowej kupimy np. za 90,00 to o czym my mówimy ? Co więcej, w perfumeriach internetowych mamy większy asortyment niż w sieciówkach, bo perfumerie internetowe maja swoje niezależne źródła dostaw. Zapachy marek Aubusson, Halston, Baldinini czy Bijan w internecie kupimy, za to w perfumerii stacjonarnej na pewno nie. A szkoda, bo to marki warte zainteresowania.
Mam kilka sprawdzonych perfumerii, w których od lat robię zakupy. Nie ma perfumerii idealnej. Każda z nich ma wady i zalety.

E-glamour.pl i Elnino-parfum.pl. Dwie perfumerie z jednej grupy. Ten sam asortyment, zbliżone ceny. Częste dostawy, częste promocje. Dużo unikatowych marek. Bardzo dobre ceny. Często darmowa dostawa za zakupy np. od 199,00 .

Notino.pl. Ogromny zasięg (działa w 5 krajach). Ogromny asortyment, nie tylko zapachów, ale również kosmetyków czy akcesoriów. Kosmetyki – zawsze świeże (!). Niestety dużo sztucznych promocji. Należy sprawdzać ceny i porównywać z innymi perfumeriami. Ostatnio mieli perfumy Armaniego drożej niż w Douglasie 🙂

Perfumesco.pl. Niezły asortyment, niezłe ceny. Również dużo sztucznych promocji, w ofercie bywają unikatowe zapachy sprzed lat w bdb cenach, chociaż ostatnio rzadziej. Bardzo źle chodzi im strona internetowa.

Dolce.pl i ich strona z testerami testery-perfum.pl. Dobra oferta, dużo testerów, ale ceny mocno przeciętne. Mało promocji.

Aleperfumeria.pl. Dobre ceny, ale niezbyt rozbudowany asortyment. Dostawy rzadko, więc na stronie niewiele się dzieje. Brak ciekawych, unikatowych marek.

Perfumeria.pl. Funkcjonuje od lat, ale ceny maja przeciętne i asortyment mało zróżnicowany. Mało promocji. Od dawna nie zauważyłam starszych , unikatowych zapachów.

Make-up.pl. Dość częste dostawy (choć niewielkie), dobre ceny. Problemem jest bałagan na stronie – nieprecyzyjne i błędne opisy, zdjęcia niezgodne z oferowanymi produktami. Niskie koszty dostawy.

To uczciwie działające perfumerie, w których w ciągu ostatnich 10 lat nigdy się nie nacięłam na nieoryginalny czy uszkodzony produkt.

Wyjątkowa marka Rallet

Uwielbiam odkrywać nowe, nieznane mi marki. szczególnie te z bogatą przeszłością, tradycją i tajemnicą w tle 🙂

RALLET Paris 1883 Sada Yakko

Już ten rok intryguje 🙂
Marka powstała w XIX wieku i przeszła dziwne koleje losu. Początkowo jej dyrektorem zarządzającym był Ernest Beaux – twórca zapachu Chanel No 5.

Marka powstała w Rosji i była czołowym dostawcą produktów na dwór cesarski. W 1898 marka została sprzedana francuskiemu domowi perfumeryjnemu – Chiris of La Bocca.
Firma czterokrotnie otrzymała godło państwowe Imperium Rosyjskiego, co jest bardzo nietypowym wyróżnieniem. W 1878 roku na targach światowych w Paryżu Rallet otrzymał wysokie nagrody. W 1900 roku na wystawie w Paryżu Rallet otrzymał Grand Prix.
Ernest Beaux został dyrektorem marki w 1907 roku (wcześniej uczył się w niej sztuki perfumeryjnej).
W firmie perfumiarz stworzył kompozycję „Bouquet de Catherine”, która nie przyjęła się na rynku, a która stanowiła później bazę dla zapachu Chanel No 5.
Po I wojnie światowej Ernest Beaux uciekł do Francji, gdzie kontynuował od 1919 roku współpracę w RALLET we Francji.
Po nacjonalizacji w Rosji zakłady Rallet zostały przejęte przez rząd, a ich nazwy zmieniono na Svoboda i Novaya Zarya (istnieją do dnia dzisiejszego). Na rynku utrzymał się jedynie oddział francuski marki, który zw 1926 został sprzedany marce Coty (razem z marką Bourjois). Wtedy Ernest Beaux przeszedł do Chanel.

Firma RALLET reaktywowała się w nowej formie kilkanaście lat temu. I wbrew informacjom zawartym na popularnej Fragrantice, nie jest to „nowa” marka powstała w 2013 🙂

Zapach, który trafiłam na rynku powstał w 1890 roku w Rosji, w 1905 roku wypuszczono go ponownie na rynek, w 1934 kolejny wypust tym razem we Francji, a kolejno w 2016 został wypuszczony w nowej wersji, zapewne bardziej unowocześnionej.


Jaki jest ? Intrygujący i niebanalny. Ależ ja kocham odkrywać takie marki 🙂

Jak często powtarzam – nie bójcie się odkrywać nowych marek i nowych zapachów ! Sięgajcie po te, o których nie opowiada 90% uczestników wszelkich forów i grup poświęconych perfumom.

Boże Narodzenie 2020…

Nadeszły kolejne Święta. Ten rok był dla mnie bardzo trudny z wielu powodów. Ogólnoświatowa epidemia, utrata pracy, choroba i śmierć ukochanego kota, śmiertelna choroba kolejnego kota, o którego życie teraz walczymy. Zły, ciężki rok.

Dlatego też moja aktywność na blogu bardzo osłabła. Mam nadzieję, że przyszły rok będzie lepszy i życie zacznie wracać do normy.

Postaram się jednak w te Święta wykrzesać z siebie nieco pozytywnej energii i optymistycznego nastawienia, bo przecież wszystko co złe kiedyś się kończy.

Wszystkim zaglądającym na mój blog składam najserdeczniejsze życzenia zdrowia, spokoju, poczucia bezpieczeństwa i stabilizacji, spełnienia marzeń.

Oby nadchodzący rok był zdecydowanie lepszy niż ten mijający.